Cel: Polska
Ojciec nie chciał się zgodzić. Ale dziadek powiedział mu: “Jeśli chcesz, by córka coś w życiu osiągnęła, pozwól jej jechać”
W Warszawie jest szkoła zbierająca uczniów pochodzenia polskiego ze wszystkich…
John, lat 16, z Erewanu w Armenii (3,5 tys. km do domu): – O tym, że jestem Polakiem, powiedziała mi mama. Miałem może z siedem lat. Bardzo się cieszyłem. Ojca nie znam. Wychowały mnie kobiety. Moja prababka ma 84 lata i gdy przyjechała do Armenii wiele lat temu, założyła polskie stowarzyszenie. Moja mama uczy języka rosyjskiego i literatury.
Marina, lat 17, ze wsi Dunajowce na Ukrainie (ma 600 km do domu): – Wstydzę się mówić po polsku, jeszcze robię błędy… Moja prababka była Polką. Ale ja właściwie czuję się już Ukrainką. Ukraińcy różnią się od Polaków, są bardziej butni i krzykliwi. Mój ojciec miał trzy żony (moja mama była druga). Dzisiaj mieszkam z mamą i kotem. Tęsknię za nią i szkoda mi, że jest tam sama. Miałam ojczyma, ale zmarł dwa lata temu.
Łukasz z Kaliningradu, lat 18 (do domu 450 km), jest synem Rosjanki i Polaka: – Tato przyjechał do Rosji w latach 90. Handlował, czym się dało. Miał smykałkę do interesów. Sklepy, kwiaciarnie, filtry do wody. Wszystko, co można było sprzedać w Rosji, należało do niego. Mama była tancerką. Często wyjeżdżała do pracy do Tunezji. Moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłem mały. Nie pamiętam mamy zbyt dobrze. Umarła, jak miałem pięć lat. Potem ojciec wziął mnie do siebie i do macochy. Dużo ze mną rozmawiał po polsku. Oglądaliśmy polską telewizję. To dzięki niemu marzyłem o Polsce. Ale któregoś dnia dowiedział się, że ma guza mózgu. Zmarł, zanim zdążyli go operować. Zaopiekował się mną mój starszy brat Anton. Na początku nie za bardzo miałem świadomość, że jestem Polakiem. Więcej dowiadywałem się dopiero, gdy częściej zacząłem jeździć do babci (mamy mojego taty) do Gdańska. Babcia mi opowiadała, że jak wracałem do Kaliningradu, mówiłem kolegom, że nie pamiętam rosyjskiego.
Maria, 17 lat, z Łanowic koło Lwowa (ma 500 km do domu): – Moja rodzina mieszkała na Ukrainie od wieków. Dziadkowie nie wyjechali po wojnie. Kochali to miejsce. Tu zawsze była dla nich Polska. Wszyscy w wiosce, ok. 650 osób, mówią po polsku. Działa u nas Towarzystwo Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej. Teraz zbierają środki, żeby utworzyć polską szkołę w Łanowicach. Mama wyszła za mąż za Polaka, mojego tatę. Ale wyjechał do Polski i przepadł. Cóż – życie!
Ania z Lidy na Białorusi, lat 15 (300 km do domu), po polsku też mówi słabo: – O tym, że jestem Polką, wiedziałam od małego. Jesteśmy katolikami, chodzimy do kościoła. Babcia mówi mieszaniną polsko-białorusko-rosyjską. U mnie nie ma taty. Nie wiem, co się z nim stało. Mama nie rozmawia ze mną o tym. Jestem jedynaczką. Mama uczyła w szkole muzyki. Ale kiedy odebrano jej część lekcji, zrobiła drugie studia – prawnicze. Dziś uczy prawa w college’u.
Daria, lat 17, z Krasnodolska w Kazachstanie, (5 tys. km do domu): – Moja mama też jest prawnikiem. Jesteśmy zesłańcami z 1936 roku, spod Żytomierza. Mojej prababce NKWD kazało spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Można było zabrać bydło. Podróż towarowym wagonem trwała kilkanaście dni. Wiele osób nie przeżyło. Prababka na miejscu zobaczyła goły step. Żadnego budynku. Żadnego drzewa. Tylko kłęby suchej trawy wiatr gonił po tym stepie. Potem kawał drogi musieli iść piechotą. Mieszkali w ziemiankach. Ciężko było, zwłaszcza zimą. Mrozy sięgają tu 40 stopni.
Od kiedy mam świadomość, że jestem Polką? Jak zaczęłam chodzić do szkoły. To była kazachska szkoła z wykładowym rosyjskim. Obowiązkowo był też kazachski. Nie podobał mi się, jest bardzo trudny. Od tego roku wszystkie dokumenty muszą już być po kazachsku. Ale prawie wszyscy nauczyciele byli z pochodzenia Polakami. W naszej wiosce mieszka około trzystu Polaków i tylko jedna kazachska rodzina. W piątej klasie zaczęłam uczyć się języka polskiego. Podczas lekcji opowiadano nam o polskich tradycjach, a nawet gotowaliśmy bigos! Uczyła nas polska nauczycielka, ale po roku wróciła do kraju. Zdążyłam nauczyć się alfabetu, trochę mówić i pisać.
Tomek z Litwy, lat 16 (500 km do domu): – Mieszkamy w Wilnie z dziada pradziada. Moja mama jest nauczycielką nauczania początkowego w polskiej szkole. Tato był kiedyś lekarzem, a teraz ma swój biznes, firmę transportową. Finansowo nie jest źle. Mam młodsze rodzeństwo – brata i siostrę. Trzymamy się w takiej polskiej enklawie. Polacy nie mają na Litwie tylu praw co w innych państwach – np. do podwójnego obywatelstwa.
Architiekturnyj kraj
Maria: – Mój pierwszy raz w Polsce? Nie pamiętam zbyt dobrze. Miałam może z siedem lat. Mama przyjechała do Opola do pracy, a ja z nią. Sprzątała w domu bardzo miłych państwa. Była już u nich wcześniej. I oni pozwolili jej mnie przywieźć. Byłyśmy miesiąc. Bawiłam się z córką tych państwa i czytałam polskie książki.
Tomek: – Miałem może z dziesięć lat. Przyjechałem z tatą, bo miał w Warszawie sprawy do załatwienia. Dziwiły mnie te wielkie reklamy po polsku. Poza tym byłem szczęśliwy, bo mówiłem po polsku i wszyscy mnie rozumieli. Poczułem się jak u siebie.
Łukasz: – Rodzice przywieźli mnie do Polski po raz pierwszy, kiedy miałem zaledwie dwa tygodnie. Mam przed oczami tylko miłe wspomnienia. Choinkę na święta, prezenty, plażę, spacery z Sopotu do Orłowa, mały pokoik u babci i werandę, na której latem zawsze spałem.
Marina: – Wyjechałam z kościoła na ekskursję do Turku i Częstochowy. Miałam może z 12 lat. Było nas czworo dzieci. Pojechaliśmy bez rodziców. Mieszkaliśmy u rodzin. Nie rozumiałam po polsku. Ale pięknie nas tu goszczono. No i było dużo wycieczek.
Ania: – Pierwszy raz przyjechałam do Polski, jak byłam mała. Chodziliśmy na place zabaw. U nas takich nie było. Moja babcia od dziesięciu lat mieszka w Białymstoku. Jest gosposią u takich państwa. Niedługo będzie miała stałą pensję. Babcia chciała, żebym nauczyła się lepiej polskiego, i przez cztery lata jeździłam do Polski na obozy harcerskie. Wszyscy byli Polakami, tylko ja jedna z Białorusi. Nikt mi nie robił z tego powodu przykrości. Nikt się ze mnie nie śmiał. A jak coś mówiłam źle, to mnie poprawiali.
Daria: – Kiedy miałam 10 lat, byłam na dwutygodniowej wycieczce do Krakowa dla Polaków ze Wschodu. Przyjechało nas ze sto osób. Byłam zachwycona, bo Polska to taki architiekturnyj kraj. I ludzie takie radosne: zawsze dzień dobry, przepraszam, w Kazachstanie nie ma takich uprzejmości. Wtedy też zobaczyłam po raz pierwszy Uniwersytet Jagielloński i zachwyciłam się! Niestety, wtedy w ogóle nie znałam polskiego. Inni tak samo, więc rozmawialiśmy ze sobą po rosyjsku.
John: – Trzy lata temu byłem na obozie integracyjnym w Krakowie. To najpiękniejsze miasto, jakie kiedykolwiek widziałem. Była nas dziewiątka z Armenii, reszta z Rosji. Nie wszyscy byli Polakami. Obejrzeliśmy chyba ze 20 kościołów. Mimo że nie znaliśmy języka, Polacy przyjęli nas bardzo otwarcie. Są w tym podobni do Ormian.
Wielki świat
Daria: – Moja mama chodziła na kursy języka polskiego w Pietropawłowsku. I tam dowiedziała się, że w Warszawie jest szkoła, która zbiera uczniów pochodzenia polskiego ze wszystkich krajów Wschodu. Postanowiłyśmy spróbować. Żeby dostać się do tej szkoły, starałam się jak najszybciej nauczyć języka. Poza tym ważne było też zachowanie. Moją rodzinę dużo kosztowało, żeby mnie tu wysłać. Mój ojciec (jest powtórnie żonaty, ma czworo nowych dzieci) nie chciał się zgodzić. “Jak będę stary, masz się mną zająć!” – powtarzał. Ale dziadek powiedział mu: “Jeśli chcesz, żeby twoja córka coś w życiu osiągnęła, to pozwól jej jechać”. No i w końcu pozwolił. Zawsze będę dziadkowi za to wdzięczna.
John: – Na pomysł, żebym uczył się w Polsce, wpadła moja prababka. Chodziłem do ormiańskiej szkoły, do klasy rosyjskiej. Ale chciałem uczyć się w Polsce, bo tu jest Europa, a tam Azja. Poza tym z polskim dyplomem można jechać dalej, w świat. A ja chciałbym bardzo ten świat zobaczyć. W Erewanie uczyłem się polskiego w sobotnio-niedzielnej szkole. Ale nic nie rozumiałem!
Tomek: – Nigdy nie brałem pod uwagę, że będę studiował na Litwie. Chodziłem do polskiej szkoły, gdzie językiem głównym był rosyjski. Teraz dużo się zmieniło. I obowiązkowy jest litewski. Ale każdy, kto idzie do polskiej szkoły, ma cel, żeby studiować tutaj, w Polsce. Liceum polonijne w Warszawie znalazłem przez internet. Przyjechałem z rodzicami, obejrzeli i uznali, że szkoła jest fajna. Potem przeszedłem tu dwutygodniowy kurs i zostałem przyjęty. Co zadecydowało? Zachowanie, dobra wiedza ogólna i równie dobra znajomość polskiego. Ale niektórzy nie znali języka, więc pisali testy np. po rosyjsku czy ukraińsku. Była też rozmowa kwalifikacyjna. Powiedziałem na niej, że chciałbym studiować w Polsce.
Iza Michalewicz
Duży Format, 2012-04-22